top of page

Sesja rodzinna nad jeziorem w Puszczykowie | Aga i Simon

Aga i Simon po obejrzeniu zdjęć:


To jesteśmy MY. Nasze lato. Każdy co drugi dzień nad jeziorem. I ryk i śmiech i wrzask o patyka i "o mama hau hau!", i te nasze zmęczone spojrzenia, i tyle słońca, dokładnie tyle w tym roku było! Nadal jest. I te szelmowskie spojrzenia Bursztyna. I to ujęcie gdy "siedzi" nam na głowach! O to to! I Burzula cała jak tarcza Słońca, ma bekę z wszystkiego <3


- Gosiu ma być pięknie! Musimy tonąć w Słońcu i w dobrych uczuciach, których teraz tak bardzo jesteśmy spragnieni – telegraficzny skrót musi jej wystarczyć. Pyta tylko:

- Gdzie chcecie mieć sesję?


Chwila zastanowienia.


- Glinianki! Koniecznie na Gliniankach. Taki banał. Blisko, więc dzieciaki dadzą radę. Tam czujemy się swobodnie, będzie piasek, woda, trzcina i mnóstwo patyków do rzucania.


- Przyszły czwartek pasuje? To do zobaczenia!


Ubraliśmy się w to, w czym wygrzewaliśmy się całe lato: lniane koszule, malowana w śródziemnomorskie ornamenty bawełna, trampki, lekkie sweterki.

Gosia i Grzegorz jak zawsze profesjonalnie podchodzą do tematu. My – pomiędzy jedną tetrą, a drugim smoczkiem, spóźnieni prawie godzinę (mi udało się wyjść w makijażu – wow!) lecimy przez plażę z przewieszoną pod pachą dwójką przygruntowców (kto ma dzieci do lat trzech wie na czym polega wyczyn wyjścia z domu). O krok od rodzinnej sprzeczki zderzamy się ze stoickim spokojem naszych fotografów:


- Spokojnie, mamy czas. Zrelaksujcie się – Jaki czas cholerka? - Myślę szybko. Za dwie godziny Słońce zajdzie! Ten się wydziera w niebogłosy, ta płacze ze śmiechu, mąż na autopilocie – smoczek, pampers, butla, woda – nie dotykaj psiej kupy palcami – mokre chusteczki, pampers, tetra itd. Młodsza nie chce puścić cycka, starszy zwiał do wody – mamo patyka! Ja tu! Ja ciem patyk! To moja patyk! – Patrzę na Gosię bliska rozpaczy, jak dzisiaj nie wyjdzie, kolejna szansa za miesiąc, lato już minie, córce wyjdą pierwsze zęby…


Gosia mnie tylko mocno tuli na powitanie. Znamy się dobrze, ale wiem, że powitałaby mnie równo ciepło gdyby było to nasze pierwsze spotkanie.


- Bądźcie sobą – Dorzucają oboje od niechcenia. – Zawsze tak robią. Widziałam ich kilkukrotnie podczas pracy. Wszystko im się podoba, nikogo nie ustawiają, w kółko powtarzają mantrę: dobrze, pięknie, luźniutko, pobawcie się, poprzytulajcie, a na spokojnie. Aparaty to tak od niechcenia trzymają. Coś się wybierze. No, nie jednego programatora to by szlag trafił. Najpierw stoisz jak ten kołek, no bo czekasz- co masz ze sobą zrobić przed tym obiektywem? Hej, pani fotograf, eny help mejbi? Sorry, ale ja za to płacę. A oni dalej swoje:


- Zrelaksujcie się, nas tu nie ma.


Z braku nadanej komendy przestajesz się nimi interesować. Ich „wycofane” podejście przebija bańkę stresu. Obserwatorzy przestają istnieć. Jesteś tylko Ty i odpadająca kora z patyka. Płacz córki, bo piasek okazał się nie smaczny. Błysk w oku synka gdy mówię, że może porzucać kamieniami do wody. Skupienie męża, gdy po raz pierwszy uczy pierworodnego puszczania kaczek na tafli wody. Cichy śpiew dla mojej córeczki podczas karmienia piersią. Szelest tataraku. Nadlatujące ważki. Dramat rozdeptanego robaka. Duży patyk, długi patyk i jeszcze większy. I jeszcze błyszcząca woda, odbijająca pomarańczowe promienie. Ciepło powietrza i ciepło najbliższego mi mężczyzny. I duża powierzchnia bezpiecznej dłoni na moim policzku. Dzieje się magia, a w samym centrum Ty ze swoją najważniejszą…rodziną. I wiesz, że to tylko trzy godziny, tych błahych zdjęć, a czujesz się tak dobrze, bo jesteś sobą. Bo możesz być sobą. Bo nikt Ci nie wygina ramion, by optycznie zmniejszyć biodra, nie strofuje Twoich dzieci, żeby nie pchały palców do buzi, nikt nie mówi mężowi, że ma się wyprostować, żeby wyglądał na wyższego.

W naszych oczach widać kompletnie nieprzespanych pięć ostatnich nocy. Skóra twarzy zapisuje kłótnie i sprzeczki, młodych wycieńczonych rodziców. W ruchach małych rączek widać dziecięcy chaos. Sukienki są podwinięte, koszule mają zagięcia. Emocje naszych twarzy są złapane na gorącym uczynku. To my. Prawdziwi my i tylko MY. Radość przeplatana krzykiem, szczęście mieszane z dziecięcym płaczem.


Z letargu wyrywa mnie Grześ:

- Chodźmy na górę, za zachodzącym Słońcem – zachodzące Słońce? Tak szybko? Raptem kilka kadrów zdążyliśmy zrobić. Ale nie ma czasu na sprawdzenie pamięci aparatów. Muszę zaufać. Wiem, że im mogę. Że wiedzą co to znaczy nasza osobista przestrzeń. Że te zdjęcia rodzinne będą towarzyszyć nam przez resztę życia, że pomogą przejść najtrudniejsze chwile rodzicielstwa w nadchodzącej zimie. Przy zachodzącym Słońcu robimy kilka ujęć. Dzieci rozluźniły się kompletnie, my mieliśmy trzy minuty tylko dla siebie. Babie lato przelatuje mi między włosami.

Żegnaliśmy się w kompletnej ciemności. Wrzesień. Dzień się skończył nagle. Wróciliśmy do domu, w sercach zostało dobre wrażenie.


Czekaliśmy na obrobione zdjęcia z dreszczem emocji, ale jak Gosia przesłała link to po prostu odpadłam. Zaczęłam ryczeć jak bóbr. Męża ze łzami w oczach widziałam tylko po przyjściu na świat naszych dzieci i wtedy gdy oglądał zdjęcia. Wiem co wtedy myślał, wiem co czół. Ale nie powiem Ci tego, bo nie zrozumiesz. Ponieważ ta sesja jest nasza i tylko nasza. Ty widzisz ładne ujęcia. My widzimy swoje życie.


Mało ludzi na świecie potrafi aparatem malować TAKIE prawdy. Bardzo mało. Wiem coś o tym, bo zawodowo tworzę obrazy na płótnach i zamykam życie w scenografii teatralnej. Jestem wymagająca w odbiorze sztuki. Jeżeli chcesz mieć SIEBIE na fotografiach, ze SWOIM światem to rozgość się, bo dobrze trafiłeś.


 

Śledź nasz Instagram!



bottom of page